Muzeum Strategicznych Wojsk Rakietowych nieopodal Pierwomajska na Ukrainie nie istniało w mojej świadomości. Po prostu nie wiedziałem o jego istnieniu! Kiedy jednak los po raz drugi rzucił mnie na Ukrainę, postanowiłem znaleźć na trasie coś, co warto byłoby zobaczyć, a co znajdowałoby się w kręgu moich zainteresowań.
Muzeum położone jest bardzo blisko trasy Kijów – Odessa, trzeba nieznacznie (około 15-20 km) odbić w bok w kierunku Pierwomajska. Do samej miejscowości jednak nie dojeżdżamy, w pewnym momencie trzeba zjechać z głównej trasy i niepozorną drogą gruntową dotrzeć do równie niepozornej bazy, która w czasach swojej świetności mieściła pokaźny arsenał. Skąd to wrażenie niepozorności? Nadziemna część bazy to kilka jednokondygnacyjnych budyneczków, cała reszta była ukryta pod ziemią. Dla postronnego obserwatora militarny charakter tego miejsca zdradzało wyłącznie ogrodzenie – cały personel bazy poruszał się bowiem po jej terenie podziemnymi korytarzami, do których wejście zlokalizowane było w niepozornym oczywiście budynku.
Samo ogrodzenie, choć bardziej właściwym będzie określenie „system biernej ochrony bazy” składało się z kilku elementów: modułu nazwanego M-200 opartego o czujniki sejsmiczne, systemu detekcji „Piwonia-T” wykorzystującego promieniowanie elektromagnetyczne, systemu „zbliżenia i dotyku” o nazwie „Radian” wykrywającego intruzów w odległości 2 m od ogrodzenia, a także rażącego tych intruzów prądem o napięciu 800, 1100 albo 3000V w zależności od stopnia gotowości bojowej bazy systemu P-100. Do tego pola minowe pomiędzy ogrodzeniami oraz zdalnie sterowane stanowiska strzeleckie.
Muzeum powstało 30 października 2001 roku jako oddział Narodowego Muzeum Historii Wojskowej Ukrainy na terenie byłej bazy należącej do 46. Dywizji Rakietowej, części 43. Armii Rakietowej z dowództwem w Winnicy. Większa część Armii była dyslokowana na terenie Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej.
Ekspozycję można w zasadzie podzielić na 3 elementy: ekspozycję plenerową, ekspozycję umieszczoną wewnątrz jednego z budynków (można ją bez przesady nazwać salą tradycji) oraz – bezsprzecznie najciekawsza jej część – ekspozycję podziemną.
Zwiedzanie odbywa się z personelem, który stanowią byli żołnierze służący w tej bazie. Zaczynamy od ekspozycji plenerowej, której centralnym elementem jest makieta międzykontynentalnego pocisku rakietowego klasy ziemia-ziemia RS-20W Wojewoda (w kodzie NATO oznaczonego jako SS-18 Satan, w ZSRR był oznaczany także jako RS-36M2). Masa startowa pocisku bojowego wynosiła maksymalnie 211 ton, długość 34,3 m, średnica 3,0 m. Maksymalna masa części głowicowej wynosić mogła 8730 kg, a pocisk mógł być wyposażony w 10 niezależnie naprowadzanych głowić MIRV przenoszących ładunek o ekwiwalencie 750 kiloton TNT każda. Dla porównania – siła bomb zrzuconych w 1945 roku na Hiroszimę i Nagasaki wynosiła, odpowiednio, 16 i 22 kt. Jeden „Szatan” przenosił zaś maksymalnie 7500 kt! Zasięg pocisku wynosił od 11 000 m do 15 000 m, a błąd kołowy trafienia każdej z głowic szacowany był na 500 m (tzw. CEP). Muszę powiedzieć, że pocisk robi wrażenie, nawet jeśli jest to tylko makieta.
Pozostałe eksponaty, może już nie tak spektakularne, ale równie ważne w historii rozwoju radzieckich strategicznych wojsk rakietowych, to m.in. kolejna – niestety pocięta – makieta pocisku R-12 (oznaczanego w kodzie NATO jako SS-4 Sandal – przy czym interesująco brzmi opowieść przewodnika o tym, że owa nazwa kodowa wzięła swoje źródło od towarzysza Chruszczowa uderzającego butem w mównicę podczas obrad ONZ w 1960 rok). Jest to pocisk rakietowy nie byle jaki, bowiem to ten typ pocisków średniego zasięgu był przedmiotem kryzysu kubańskiego w 1962 roku. Pocisk dysponował zasięgiem 2 000 km, przenosił zaś pojedynczą głowicę termonuklearną o maksymalnym ekwiwalencie 2300 kt. Przy okazji – pracownicy muzeum uważają, że kryzys kubański zakończył się „zwycięstwem” ZSRR, czemu nie można zaprzeczyć, jeśli oceniać wynik przez pryzmat wycofania amerykańskich pocisków Jupiter z terytorium Turcji w zamian za wycofanie sił rakietowych ZSRR z Kuby. Jeśli jednak chodzi o efekty polityczne, Chruszczowa uważa się jednak za przegranego w konfrontacji z Kennedy’m.
W bezpośrednim sąsiedztwie „Sandała” eksponowane są elementy silników rakietowych służących do napędu różnego rodzaju pocisków rakietowych jakie znajdowały się w służbie radzieckiej, ale także takich, które do dnia dzisiejszego są wykorzystywane przez NASA w amerykańskim programie kosmicznym (mowa o RD-180, na których bazuje pierwszy stopień rakiety Atlas V). Ciekawym odkryciem jest brak jakichkolwiek śladów korozji na eksponowanych elementach, co pozwala sobie wyrobić zdanie na temat poziomu radzieckiej technologii rakietowej. Wszystkie mechanizmy, które mają być ruchome, nadal takimi pozostają, co osobiście sprawdziłem na kilku przekrojach.
Z uwagi na charakter muzeum, w jego ekspozycji znajdują się także eksponaty nie związane zupełnie ze strategicznymi wojskami rakietowymi, m.in. lotnicze pociski rakietowe klasy powietrze-ziemia H-22 (element kompleksu uzbrojenia przeznaczonego do zwalczania amerykańskich lotniskowców z nosicielem w postaci samoloty bombowego Tu-22M) oraz H-35 (niedoszłe uzbrojenie naszych okrętów rakietowych proj. 660 – projektowanych właśnie pod ten typ pocisków, z tym, że odpalanych z okrętu), a także będące na uzbrojeniu wykorzystywanych do chwili obecnej w Polsce samolotów myśliwsko-bombowych Su-22M4 pociski H-25, H-29 i H-58. Możemy także zobaczyć pociski klasy powietrze-powietrze R-24 oraz R-27. Są i pociski klasy ziemia-ziemia, co ciekawe obydwa będące kiedyś w uzbrojeniu naszych wojsk rakietowych: pocisk systemu Łuna-M oraz systemu Oka. Do tego szereg bomb i pocisków niekierowanych, które są jednak eksponowane bez większego „ładu i składu”.
Do tego „wystawka” sprzętu wojsk lądowych w postaci kilku wozów pancernych, z których na uwagę zasługuje w mojej opinii wyłącznie czołg T-80, a także sprzęt artyleryjski. Kilka eksponatów, które co prawda znajdują się na ziemi opiszę omawiając elementy podziemnej instalacji, ponieważ są z nimi nierozerwalnie związane.
Druga część ekspozycji to owa „sala tradycji”, a właściwie dwie sale. Możemy w nich zobaczyć wystawę poświęconą twórcom potęgi nuklearnej i rakietowej ZSRR, niektórym systemom wykorzystywanym w wojskach tego Państwa, oraz materiały, które mają na cele przybliżenie zwiedzającym zasad działania pocisków międzykontynentalnych, ich budowy i przeznaczenia. Ciekawa jest mapa topograficzna pokazująca rzekome rozmieszczenie silosów na terenie zwiedzanej bazy, a także makieta stanowiska dowodzenia, z którego mogło nastąpić odpalenie pocisków będących niegdyś na wyposażeniu bazy. Opisując ową makietę nasz przewodnik nie mógł się najwyraźniej powstrzymać i szczególny nacisk kładł na osiągnięcia ZSRR w dziedzinie wykorzystania fal radiowych do komunikacji i mikrofal do… podgrzewania żywności – wg niego prym w tych dziedzinach wiodła „ojczyzna proletariatu”.
Trzecią częścią, z mojego punktu widzenia najciekawszą, jest wszystko to, co jest związane z infrastrukturą bazy przeznaczoną bezpośrednio do przechowywania i odpalania strategicznych pocisków rakietowych będących na wyposażeniu 46. Dywizji Rakietowej w momencie, gdy nastąpił rozpad ZSRR, a w konsekwencji likwidacja bazy.
Najważniejszym elementem były oczywiście same pociski, bardziej zaawansowane od eksponowanego Szatana. Mowa o RS-22B (oznaczanym także jako RT-23UTTH, a w kodzie NATO SS-24 Scalpel). Skalpel wziął się stąd, iż celność głowic była oceniana na 150-250 m, co umożliwiało dokonywanie dokładnych uderzeń, wręcz chirurgicznych cięć. Sam pocisk, a właściwie kompletny system uzbrojenia, dzięki konstrukcji i umiejscowieniu silosów, samych rakiet i stanowisk dowodzenia,, miał się charakteryzować zwiększoną odpornością na uderzenia jądrowe przeciwnika. Sam pocisk miał długość 23 m, jego średnica wynosiła 2,4 m, a masa startowa 104 t. Maksymalny zasięg jest oceniany na ponad 10 000 m, na ten dystans pocisk przenosił 10 niezależnie naprowadzanych głowic o ekwiwalencie 430 kt.
Zarówno pociski, jak i stanowiska dowodzenia były umieszczane w podziemnych silosach. Pokrywa silosu rakietowego miała masę 121 t, a do jej wykonania użyto m.in. parafiny, która ma rzekomo bardzo dobre własności nieprzepuszczające promieniowania radioaktywnego we wszystkich jego zakresach. Pokrywa miała się otwierać przy pomocy pirotechnicznego systemu w czasie ok. 5 s, a następnie (po odpaleniu pocisku z silosa) samoczynnie opadać w dół dzięki temu, że kąt jej otwarcia wynosił bodajże 78°. Miało to mieć ten walor, że wyrzutnia pozostawała zamknięta po odpaleniu pocisku, a przeciwnik nie był w stanie rozpoznać, czy odpalenie nastąpiło, czy też pocisk nadal czaił się w silosie. Przyznam szczerze, że wydaje mi się, że mało kto dbałby o to, gdyby rozpoczęła się faktyczna wymiana nuklearnych ciosów pomiędzy supermocarstwami. Silos przeznaczony dla rakiet miał głębokość bodajże 33 m, natomiast ten, w którym mieściło się stanowisko dowodzenia był głębszy – miał 40 m.
O dążeniu do odporności systemu na uderzenia świadczy nie tylko sama pokrywa silosu, czy też jego solidna konstrukcja (o której z lubością opowiada personel muzeum), ale także dodatkowe wyposażenie takie jak czujniki systemu ostrzegania o dokonanym uderzeniu, czy też czujniki systemu komunikacji satelitarnej zaprojektowany tak, aby był w stanie wytrzymać bliskie uderzenie – oczywiście miejmy świadomość, że jakaś granica tej odporności istniała i z pewnością nic nie zostałoby z samego silosa, gdyby głowica przeciwnika trafiła w jego bliskie sąsiedztwo…
Przy silosie (a właściwie jego pozostałości, ponieważ zdecydowana większość jego konstrukcji została zalana betonem zgodnie z porozumieniami międzynarodowymi) eksponowane są pojazdy służące do załadunku samych rakiet, jak również stanowisk dowodzenia do silosów, a także ich wyładunku z silosów. Są to pojazdy specjalnie projektowane do tego celu, a ich wymiary dają obraz tego, jak taka operacja załadunku/rozładunku mogłaby wyglądać.
To, co napisałem powyżej nie jest błędem. Stanowisko dowodzenia systemu uzbrojenia opartego na pociskach RS-22B było wykonane jako cylindryczny pojemnik, zawieszany następnie w silosie z wykorzystaniem specjalnych amortyzatorów, które także miały na celu zwiększenie jego odporności na uderzenia jądrowe (o konwencjonalnych nie wspominając). Cylinder ma 39 m długości, 5,9 m średnicy, a jego masa wynosi 130 t. Jest podzielony na 12 przedziałów, umieszonych jeden pod drugim. Wyłącznie dwa najniższe przedziały były wykorzystywane przez załogę, która dostawała się do nich przy pomocy windy. Przejazd windą trwa 1 minutę i 17 sekund (dokonałem pomiaru samodzielnie), a winda nie porusza się jakoś wolno. Z ciekawostek warto wymienić specjalne nosze alpinistyczne służące do ewakuacji załogi w sytuacjach awaryjnych, gdy ludzie nie mogli poruszać się o własnych siłach.
Stanowisko dowodzenia było samowystarczalne, wszelkie systemu istotne dla zachowania zdolności bojowych oraz zabezpieczenia personelu znajdują się w samym cylindrze. Załoga miała do dyspozycji „kuszetkę”, czyli przedział, w którym znajdowały się łóżka, toaleta, odbiornik telewizyjny i radiowy, kuchenka, w tym i mikrofalowa, pojemniki z zapasami i nieodłączny samowar. Autonomiczność takiego stanowiska dowodzenia była obliczona na 45 dni, po tym czasie załoga musiała podjąć próbę wyjścia na powierzchnię, jeśli myślała o przeżyciu… Co jeszcze bardziej przejmujące, to instrukcja operacyjna, która nakazywała załodze pozostanie na stanowiskach po odpaleniu własnych rakiet z uwagi na to, iż po około 20 minutach spodziewano się „przesyłki zwrotnej” z USA. To co zwraca uwagę, to fotele z czteropunktowymi pasami bezpieczeństwa, same montowane na szynach do podłogi, oraz pulpity sterowania odpaleniem. Było w nich miejsce i na kluczyk, i na przycisk – co prawda nie jest on czerwony, ale działa! Zwiedzając stanowisko dowodzenia można dokonać symulowanego odpalenia rakiet, ciarki przechodzą po plecach.
Na zakończenie eksponat wyjątkowy, choć ten akurat egzemplarz czołgu IS-3 jest w pewien sposób związany z miejscem, w którym się znalazł. Ma to być czołg-pomnik znajdujący się wcześniej w mieście Konstantynowka, uruchomiony w 2014 r. przez prorosyjskich separatystów walczących w Donbasie. Skąd związek? Przypomnijmy, że niepodległa Ukraina zrezygnowała z potencjału jądrowego odziedziczonego po ZSRR (a jego częścią była m.in. 46. Dywizja Rakietowa) w zamian za gwarancje integralności terytorialnej udzielone m.in. przez Rosję.
Bardzo ciekawy wpis, treściwy i przystępny! Byliśmy w Pierwomajsku tydzień temu i jesteśmy zachwyceni, najbardziej oczywiście stanowiskiem dowodzenia! Wrażenie robi też ogromny zakres zbrojeń obu mocarstw podczas zimnej wojny, a także potencjał niszczący wyprodukowanych arsenałów (wystarczy wspomnieć rakietę „Satan”). Dobrze, że ta epoka już za nami (oby!), choć szkoda sił i środków zmarnowanych na wyprodukowanie tych arsenałów, mogących całkowicie wyeliminować życie na Ziemi…
Mała uwaga – parafina nie chroni przed wszystkimi rodzajami promieniowania. Chroni przed promieniowaniem neutronowym, gdyż zawiera węglowodory, a wodór jest moderatorem, czyli spowalniaczem neutronów. Neutrony spowolnione na materiałach zawierających wodór i inne jądra lekkie są następnie łatwiejsze do wyhamowania na dalszych osłonach. Przed promieniowaniem gamma, które jest bardzo przenikliwe, chroni tylko żelazo, ołów, rtęć i beton, generalnie materiały złożone z ciężkich pierwiastków. Taka mała uwaga pasjonata dozymetrii i ochrony radiologicznej 🙂